plende

WAKACYJNA SZKOŁA DOŚWIADCZEŃ - BUKOWINA

RELACJA SYLWI SZULC

Po ostatnim przedwakacyjnym przystankowym spotkaniu, które odbyło się w czerwcu rozpoczęła się wakacyjna szkoła doświadczeń. Dla wielu z nas był to pierwszy czas na to, aby po odpowiedniej dawce wiedzy zacząć działać w praktyce. Oprócz przyglądania się temu co dzieję się wokoło, tego co prezentują również różne portale społecznościowe w kwestii dyskryminacji, postanowiliśmy zrobić coś jeszcze.

To my Martyna, Sandra i Sylwia (uczestniczki projektu Przystanek Różnorodność) oraz Szymon, Ola, Hanka i Tomek postanowiliśmy pojechać do Rumunii oraz na Ukrainę, aby poznać rejon Bukowiny. Kraina ta, mimo że obecnie podzielona między dwa państwa łączy w sobie różnorodność, bogactwo kulturowe, piękne krajobrazy oraz wspaniałych ludzi.

Naszym celem oprócz poznawania życia codziennego Polaków żyjących na terenach Bukowiny, było zorganizowanie dla dzieci wakacyjnych warsztatów. Trzygodzinne zajęcia prowadziliśmy od poniedziałku do piątku w godzinach popołudniowych. Dlaczego popołudniu? Otóż dlatego, że dzieci, z którymi pracowaliśmy, właśnie wtedy mogły znaleźć dla nas czas. Tak, to one znajdowały dla nas swój czas. Dzieci zamieszkujące dwie miejscowości, które odwiedziliśmy czyli Pojana Mikuli (Rumunia) oraz Stara Huta (Ukraina), wakacje spędzają na pracy w gospodarstwie. To one odpowiedzialne są za wyprowadzanie i przyprowadzanie krów z pastwisk. Każdy dzień zaczynają skoro świt od wyruszenia z krową na pola, łąki gdzie tak do 12 spędzają swój czas. następnie sprowadzają krowę do domu, gdyż upały są męczące również dla zwierząt. Potem obiad i czas na zabawę z nami. To właśnie ten moment był dla nas najważniejszy. Chciałabym podzielić się swoimi wakacyjnymi doświadczeniami, które zdecydowanie były wakacyjną szkołą zarówno dla mieszkańców Bukowiny jak i dla mnie.

Dwa niezwykłe tygodnie, które spędziliśmy na Bukowinie rozpoczęliśmy 1 sierpnia. Dworzec Główny w Toruniu, to była nasza pierwsza stacja, która była dla nas początkiem niezwykłej przygody. Ja oraz trójka moich towarzyszy (Martyna, Sandra i Szymon) w godzinnych popołudniowych wyruszyliśmy do Warszawy, aby tam dalej przesiąść się do autokaru, który prowadził nas już prostu do Lwowa. Na Ukrainie byliśmy o 6 rano dnia następnego. Nie ma jak to wstać rano i iść zwiedzać miasto. Pierwsze doświadczenia z obcym językiem, z innym alfabetem, dla niektórych z nas były na pewno czymś zaskakującym. Inna waluta, różne religie, kościoły… I toaleta, która nie przypominała tej naszej w miejscach publicznych. Wszystko nagle było nowe, inne, różne jednak nie znaczy złe czy gorsze i to właśnie tego nauczył  nas Przystanek Różnorodność.

Po kilku godzinnym zwiedzaniu miasta czas było wyruszyć dalej. Kolejny przystanek Czerniowce. Zanim tam jednak dojechaliśmy, czekała nas kilkugodzinna podróż pociągiem. Ten również różnił się nieco od tego, którym poruszamy się w Polsce. Oprócz tego, że na muszlę klozetową się wchodziło nogami (co również nadal miało oznaczać, że potrzebę załatwiamy na stojąco do dziury) to każdy z nas miał swoje miejsce na kuszetce. To było tylko wagony sypialniane, bardzo sprytnie składane, niezwykle podobne do kolei transsyberyjskiej. Jednak jedyną rzeczą, która zdecydowanie zapadła nam w pamięci było to, że żadne okno nie dało się otworzyć. Było strasznie gorąco, a my czuliśmy się dosłownie jak sardynki w puszcze. Jedyna rzecz, o której marzyliśmy to było dojechanie w końcu na miejsce.

Pociąg miał małe opóźnienie, od celu dzieliła nas tak naprawdę już tylko granica. Nie było to jednak tak oczywiste jak by się to mogło wydawać. Do Czerniowiec miał podjechać po nas Tomek – inicjator tego całego przedsięwzięcia. Kolejka na granicy była jednak tak długa, że jedynym sensownym wyjściem było przenocowanie w Czerniowcach i wyruszenie w drogę dnia następnego. Pojawiło się jednak pytanie, gdzie my znajdziemy nocleg o 23 w nocy. Przecież zupełnie nie znamy miasta i nie jesteśmy przygotowani na nocowanie tutaj. Odczuwaliśmy zmęczenie, pojawiały się obawy, do tego niewygodne bagaże. Mieliśmy jednak więcej szczęścia, niż mogliśmy sobie wyobrazić. Po przejściu zaledwie kilku kroków od dworca, ukazał nam się hostel, całkiem tani z prysznicem na miejscu. Nic więcej do szczęścia mi nie trzeba było. Szybki prysznic i zasnęłam jak dziecko.

Następnego dnia wyruszyliśmy jeszcze do centrum, aby zwiedzić miasto oraz wymienić euro na hrywny. Po kilku godzinach z Rumuni przyjechał już po nas Tomek. Wspólnie wybraliśmy się na tradycyjny ukraiński obiad i wyruszyliśmy w końcu do pierwszego celu naszej wyprawy. W Pojanie Mikuli czekała już na nas Ola oraz mała Hanka czyli najbliżsi Tomka. Jeszcze tylko kilka godzin spędzonych na granicy i byliśmy w Rumunii.

Po długiej wyprawie oraz kilku przygodach dotarliśmy na miejsce. Piękna wioseczka, położona na terenach górskich. Zielono tu i przyjemnie - to były moje pierwsze myśli o Pojanie Mikuli. Ku mojemu zaskoczeniu wszyscy mówili tu „Dzień dobry”, pomyślałam tu naprawdę żyją Polacy, nasi Polacy. Mówią po polsku, no w swojej gwarze, ale po polsku. Uśmiechnęłam się i pomyślałam, jestem tak daleko od domu, a zamykając oczy czuję się jak bym była w naszych polskich górach. Czytając przewodnik bukowiński wiedziałam już trochę o tych terenach. Jednak tak wspaniale było usłyszeć nasz język, mimo dzielących nas od Polski kilometrów.

Ten tydzień będzie niesamowity pomyślałam, a teraz już wiem, że taki właśnie był.

Mieszkaliśmy u księdza na parafii. Każdy z nas cieszył się z tego, że ma swój kąt i możemy się wyspać - tego po podróży brakowało nam najbardziej. Ksiądz mało mówił po polsku, był rumuńskim księdzem, ale prowadził również msze w języku polskim. Dla Polaków mieszkających w Pojanie Mikuli to bardzo ważne. Przez pierwsze dni opiekowała się nami mama księdza, która nie mówiła w ogóle po polsku. To było ciekawe doświadczenie. Kilka dni w jednym domu mieszkaliśmy z osobami, które w ogóle nie mówią w naszym języku, ani my nie potrafimy powiedzieć zupełnie nic oprócz „dzień dobry” w języku naszych gospodarzy. Czy to jest przeszkoda? Nie i nigdy nie można tak myśleć. To wyzwanie, doświadczenie, czasem rozmowa na migi, ale to dzięki temu buduję się coś, czego nie da się wyrazić żadnymi słowami. Mimo utrudnienia w porozumiewaniem się, potrafiliśmy żyć wspólnie, zatem już to pokazało nam, jak mimo różnorodności przede wszystkim każdy z nas jest człowiekiem. Przecież to jasne wszyscy jesteśmy takimi samymi ludźmi, bez względu na język, pochodzenie czy rasę.

Warsztaty w Rumuni były ciekawym doświadczeniem. Ksiądz już wcześniej z ambony kościelnej zapraszał wszystkie dzieci, do uczestniczenia w zajęciach, które my organizujemy. Do dyspozycji mieliśmy Dom Polski. To tam przez 5 dni spotykaliśmy się z dziećmi i organizowaliśmy im czas wolny. Początkowo dla każdego z nas był to mały stres. Pojawiały się pytania ile dzieci przyjdzie? W jakim będą wieku? Czy będą mówić po polsku? Czy będą się chcieli z nami bawić? Nasze obawy były jednak rozwiane wraz z pierwszymi uśmiechami, które otrzymaliśmy od dzieci. Szczęśliwe dzieci to najpiękniejsza nagroda dla animatora.

Pierwszy dzień był dniem integracyjnym. Opowiedzieliśmy dzieciom skąd jesteśmy, co będziemy robić, kiedy będziemy się spotykać, gdzie i w jakich godzinach. Potem stworzyliśmy wspólnie zasady obowiązujące na naszych spotkaniach, a następnie płynnie przeszliśmy do zabaw, które pozwoliły nam na bliższe poznanie.

Dzień drugi, był dniem legend, historii, opowieści o miejscach z których pochodzimy. Początkowo opowiedzieliśmy dzieciom kilka toruńskich legend „O powstaniu miasta”, „O Kaszczorku” oraz „Toruńskich piernikach”. Następnie dzieci opowiedziały nam legendę o powstaniu nazwy ich miejscowości „Pojana Mikuli”. Legenda ta opowiada o bardzo malutkim  chłopcu stąd Mikuli. Pasł on owce na polanie stąd Pojana. Dlatego też na jego cześć nazwano miejscowość Pojana Mikuli. Po wspólnych opowieściach przyszedł czas na nasza niespodziankę. Chcieliśmy, aby nasze historię zostały przelane na płótno w postaci malunków, wykonanych przez dzieci. Każdy otrzymał bawełnianą torbę, które wcześniej były szyte przez Panią Ewę specjalnie na naszą wakacyjną wyprawę. Wszyscy ochoczo zabrali się do pracy. Dla dzieci najfajniejsze z tego wszystkiego było to, że każdy mógł zabrać swoją torbę do domu, aby pamiętać o wakacyjnym spotkaniu z nami.

Trzeciego dnia odwiedził nas niesamowity gość Clown. Jedna z przystankowych uczestniczek – Sandra, jest wolontariuszką w działającym w Toruniu Doktorze Clownie. Dzięki tam zdobytym doświadczeniom przygotowała niesamowity magiczny pokaz, przygotowany specjalnie dla naszych małych kolegów i koleżanek. Całe spotkanie zrobiło ogromne wrażenie na dzieciach. Były sztuczki magiczne, wspólne zabawy, mydlane bańki oraz zwierzaki z dmuchanych balonów. Następnie dzieci same zamieniły się w clownów, ubrani w kolorowe stroje oraz peruki, z wymalowanymi buziami i szerokim uśmiechem na twarzy wrócili do swoich domów.

Czwartek  rozpoczęliśmy pod szyldem rękodzielnictwa. Poprosiliśmy dzieci, aby tego dnia przyniosły ze sobą niepotrzebne materiały, guziki, świeczkę, nożyczki oraz gazety. Aby dzieci dobrze zrozumiały co maja przynieść, dzień wcześniej rozrysowaliśmy im ogłoszeniowy plakat. Tak, ROZRYSOWALIŚMY, gdyż oprócz napisanego tekstu z informacją postanowiliśmy narysować każdy element, tak by nawet najmłodsi uczestnicy naszych zajęć mogli nas zrozumieć. To okazało się idealnym rozwiązaniem, gdyż każde dziecko było przygotowane i zaopatrzone w niezbędny materiał. Przystąpiliśmy więc do pracy. Efektem końcowym były własnoręcznie wykonane broszki kwiatowe, naszyjniki oraz kolczyki. W czasie kiedy dziewczynki robiły kolejne elementy biżuterii, część dzieci wraz z Martyną, Sandrą oraz Szymonem przygotowywali wielkoformatowe bierki, które robiły furorę.

Przyszedł jednak ostatni dzień warsztatów. Na ten dzień oprócz zabaw sportowych postanowiliśmy zrobić wspólnie coś co pozostanie w Pojanie Mikuli na dłużej. Była to rzeźba. Martyna poprosiła dzieci, aby zebrały różnego rodzaju gałęzie, liście i wszystko co mogłoby się przydać do stworzenia stałej konstrukcji. Po kilku minutach Sandra, Szymon oraz dzieci tworzyli szkielet rzeźby z zebranych materiałów. Następnie my z Martyną przygotowałyśmy gipsowe bandaże, które po wyschnięciu stworzyły niesamowitą rzeźbę przedstawiającą konia. Dzięki uprzejmości przemiłej Pani ze sklepu z na przeciwka rzeźba została postawiona właśnie tam, aby każdy mieszkaniec mógł zobaczyć niesamowite działo, naszych małych bohaterów wakacyjnej szkoły. Po tym dniu wiedzieliśmy już, że będzie nam trudno odjeżdżać z myślą, że to już koniec.

Nasz pobyt w Pojanie Mikuli to jednak nie tylko warsztaty, które były dla nas priorytetem. Chcieliśmy również bliżej poznać mieszkańców tej wioski, przyjrzeć się codzienności życia na pograniczu kultur, zasmakować w regionalizmie oraz wziąć pod lupę stowarzyszenie turystyczne, prężnie działające pod okiem sympatycznego Pana Łukasza.

fb twitter

Sponsorzy